Data publikacji:
2009-02-28
Strona główna > Artykuł
Mord, o którym pamiętają nieliczni
Polskie Radio
65 lat temu w Hucie Pieniackiej nacjonaliści ukraińscy dokonali makabrycznej zbrodni na ludności polskiej.
Masakra na Wołyniufot. źr.wikipedia
Dom rodziny Sulimira Stanisława Żuka znajdował się trzy kilometry o Huty Pieniackiej, w której 28 lutego 1944 roku doszło do jednej z największych zbrodni, jaka miała miejsce na Kresach w czasie II wojny światowej. Pan Sulimir nie był naocznym świadkiem mordów, ale był na miejscu zdarzenia i rozmawiał ze świadkami, którym udało się przeżyć. Swoje wspomnienia z tego okresu, jak i z pięknych lat dziecinnych, które spędził na Podolu, zawarł w swojej książce „Skrawek piekła na Podolu”. W 65. rocznicę tragedii zgodził się opowiedzieć o tamtych wydarzeniach.
Jaki obraz Huty Pieniackiej zachował pan w swoich wspomnieniach?
Legenda głosiła, że Hutę Pieniacką założył nasz wielki król Jan III Sobieski, który urodził się w odległym od niego o 18 kilometrów Olesku. Wieś była wyłącznie polska. Były tam trzy rodziny żydowskie, które prowadziły karczmę i dwa sklepy. Mieszkali tam moi dziadkowi - Wincenty i Urszula Kierepka, dziadek był mistrzem w hucie szkła, a babcia była felczerem i akuszerką. Huta Pieniacka była położona na ogromnej polanie otoczonej gęstym lasem.
Po powstaniach styczniowym i listopadowym niektórym powstańcom udało się uciec w trakcie wywózki na Sybir i trafić właśnie do Huty. Jednemu z nich postawiono nawet pomnik w centrum wsi, koło kościoła, a jego pozostałości stoją tam do dziś. Do tej przepięknej krainy mój ojciec trafił przypadkiem. W 1920 roku, wraz z armią Rydza Śmigłego, szedł na Wschód m.in. przez tą miejscowość. Tam poznał i zakochał się w mojej mamie. Następnie, podczas walk, został ciężko ranny. Gdy już się wyleczył, to wrócił do Huty i ożenił się ze swą ukochaną. Tak i mi, urodzonemu w 1930 roku, dane było od najmłodszych lat cieszyć się tą piękną krainą...
Jak pan wspomina narastanie konfliktu między nacjonalistami ukraińskimi a innymi narodami zamieszkującymi ten region?
Za czasów okupacji bolszewickiej nie dochodziło do konfliktów między Polakami i Rusinami, zaczęły się one dopiero wtedy gdy przyszli Niemcy.
W momencie gdy polska armia w 1939 roku ulegała na terenie Podola rozsypce, znajomi oficerowie mojego ojca przyjeżdżali do nas, zdejmowali mundury, palili je w piecu, zakładali cywilne ubrania, zostawiali broń, a następnie każdy z nich jechał w swoją stronę. Za czasów okupacji bolszewickiej nie dochodziło do konfliktów między Polakami i Rusinami, zaczęły się one dopiero wtedy gdy przyszli Niemcy. Już w 1942 roku, coraz częściej dochodziły do nas słuchy o tym co się dzieje na Wołyniu, a w pierwszej połowie 1943 roku docierały do nas wręcz makabryczne wieści.
Czy to wtedy pańska rodzina rozpoczęła przygotowania do obrony?
Tak, wtedy ojciec i ja postanowiliśmy odkopać z sadu skrzynię, w której w 1939 roku zakopaliśmy broń pozostawioną przez oficerów i żołnierzy polskich i broń myśliwską mojego ojca. Ponieważ tata, z powodu ran, nie mógł posługiwać się prawą ręką, pełniłem funkcję jego pomocnika. Ojciec udzielał mi wskazówek, a ja rozbierałem i naoliwiałem karabiny. Jeszcze dziś mógłbym rozebrać, złożyć i odpalić mauzera. Mój ojciec zamienił cały dom w warownię, z czterech wejść zostawiliśmy tylko jedno, pozostałe zamurowaliśmy. Podobnie zrobiliśmy ze wszystkimi oknami, zostawiając w nich tylko otwory, dzięki którym można było obserwować wszystko co się dzieje na zewnątrz i strzelać. Na górze, na dachu, urządziliśmy wartownię, w której pełniliśmy dyżury, zmieniając się co sześć godzin.
Kiedy po raz pierwszy naocznie zetknął się pan z falą mordów, która przelała się przez Kresy?
Doskonale pamiętam jak na jesieni w 1943 roku, na około nas zaczęły płonąć polskie wsie. Niebo zaczynało być czerwone. Jeszcze w tym czasie krążyłem pomiędzy Hutą Pieniacką, gdzie żyli nasi dziadkowie i część rodziny, a naszym domem. We wsi tej była dobrze zorganizowana obrona, której komendantem był inżynier Kazimierz Wojciechowski. Ja pełniłem funkcję kuriera i przenosiłem tajne dokumenty, informacje. Miałem do tego celu specjalnie przygotowane skrytki zaszyte w kurtce i w czapce. Trzy kilometry od naszego domu do Huty wiodły przez las, drogę znałem na pamięć.
Któregoś dnia, gdy szedłem tą drogą, zobaczyłem przed sobą trzech jeźdźców. Zbliżali się szybko, a ja zdałem sobie sprawę z tego, że nie zdążę się przed nimi schować i że moja ucieczka może wzbudzić ich podejrzenia, że jestem Polakiem. Jeden z jeźdźców zeskoczył z konia, podszedł do mnie, chwycił mnie za ramię i spytał: „ty kto?”, „czyj syn?”. Zrobiło mi się gorąco, miałem dreszcze na plecach, starałem się sobie przypomnieć rusińską rodzinę, w której byłby
On spojrzał na mnie, podszedł i kazał mi uklęknąć, chwycił mnie lewą ręką za głowę, przycisnął ją do swojej piersi, wyjął niemiecki bagnet, a jego ostrzem podniósł mi głowę.
chłopak w moim wieku. Wiedziałem, że jak mnie nie rozpoznają to nie ujdę z życiem. Pamiętałem, że mieli oni w zwyczaju pytać pacierza po rusku, ja zaś znałem tylko pierwsze słowa modlitwy, jeśliby kazali mówić cały, to byłoby po mnie. Przypomniałem sobie w końcu pewną rodzinę i odważnie powiedziałem, że jestem synem Kuryluka z Pyrylisek. On spojrzał na mnie, podszedł i kazał mi uklęknąć, chwycił mnie lewą ręką za głowę, przycisnął ją do swojej piersi, wyjął niemiecki bagnet, a jego ostrzem podniósł mi głowę. Żegnałem się z życiem. Ale jeden z dwójki, która pozostała na koniach powiedział, żeby mnie zostawił w spokoju, gdyż on zna Kuryluka i potwierdził, że jestem tamtego synem. Wtedy ten zwolnił uścisk, zostawił mnie, następnie wskoczył na konia i odjechali. Znowu zrobiło mi się gorąco, trzęsły mi się ręce...
Mordy na Kresach miały szczególnie brutalny charakter, wspomnienia tych, którzy byli ich świadkami, budzą przerażenie... Członkowie UPA nie znali litości ani dla starców ani dla kobiet ani dla dzieci.
W Boże narodzenie, 1943 roku w nocy, podczas mojej warty zobaczyłem jak do naszego domu podjeżdża sznur sań, część z nich zatrzymała się tuż nieopodal. Ogłosiłem alarm. Nasza broń była co wieczór ładowana i w ciągu 2, 3 minut, wszyscy byliśmy gotowi do obrony. Oprócz mojego ojca i matki nasza rodzina liczyła jeszcze moją młodszą siostrę, często był też u nas ktoś z samoobrony, czy z uciekinierów z Wołynia. Wraz z ojcem obserwowaliśmy na górze co się dzieje, słychać było, że trwa tam jakaś kłótnia, ale nie rozumieliśmy słów. Po kilkunastu minut tamci odjechali. Rano zobaczyliśmy, że w tych miejscach gdzie się zatrzymali były duże kałuże krwi. OKazało się, że w najbliższych wsiach uprowadzili czternaście osób, w tym dwóch Ukraińców. Jeden z nich ożenił się z Polką, córka naszego sąsiada.
Po kilku dniach, w odległości 2 kilometrów od naszego domu, psy odnalazły zwłoki. Pobiegliśmy tam z ojcem i z rodzinami porwanych... tak zmasakrowanych ciał nigdy już w życiu nie widziałem. Nasz sąsiad Ignacy Cegliński leżał bez ubrania z resztkami bielizny, miał rozgniecioną czaszkę, wgniecione żebra, zrobiono mu tzw. rękawiczki. Polegało to na tym, że żywemu człowiekowi nacinano skórę wokół łokcia i ściągano mu ją aż do paznokci. Następnie ci bandyci taką rękawiczkę suszyli i przywiązywali sobie do pasa. Im więcej, któryś z nich ich miał, tym większym był bohaterem za „samostalnu Ukrainu”. Reszta ludzi została zmasakrowana w podobny sposób. Miałem wtedy trzynaście lat. Zrobiło to na mnie przerażające wrażenie, a wspomnienie tego będę nosił w sobie do końca mych dni...
Na początku stycznia ukraińscy nacjonaliści spotkali w lesie Polkę, przywiązali do jej rąk i nóg cztery konie i rozerwali ją na części.
Od tego momentu następowały coraz tragiczniejsze przypadki. Na początku stycznia ukraińscy nacjonaliści spotkali w lesie Polkę, przywiązali do jej rąk i nóg cztery konie i rozerwali ją na części. Na drugi dzień mąż tej kobiety wiózł ją koło naszego domu i odsłonił dla nas zbitą z czerech desek trumnę. To był makabryczny widok.
W Polsce tylko nieliczni słyszeli o mordzie dokonanym w Hucie Pieniackiej. W swojej książce „Skrawek piekła na Podolu” opisuje pan jego przebieg.
W poniedziałek, 28 lutego 1944 roku, dywizja SS Galizien, składająca się wyłącznie z ukraińskich nacjonalistów ochotników, dowodzona przez niemieckich oficerów, wraz z miejscowymi jednostkami UPA, otoczyła nad ranem całą wieś. Około 5 na ranem zaczęła do niej wstępować. Sytuacja była skomplikowana, gdyż wcześniej część samoobrony dostała rozkaz z Inspektoratu AK, by opuścić wieś z bronią w ręku lub ją ukryć, gdyż dywizja SS sprawdzi tylko czy we wsi jest broń, a następnie wyjdzie i nikomu nie stanie się krzywda. Mnie tego dnia nie było w Hucie, ale z rozmów wiem co się tam działo.
Moja babcia, jako że była położną, została wezwana do Pani Michalewskiej, która właśnie miała rodzić. W tym czasie ukraińscy nacjonaliści zaczęli wszystkich wywlekać z domów i wpędzać do kościoła. Część samoobrony nie podporządkowała się akowskiemu rozkazowi i została. Gdy jednak zobaczyli, że nie ma szansy na prowadzenie walki, ukryli broń i weszli do kościoła. Wśród nich był między innymi mój wujek. W kościele rozgrywały się straszne sceny. Panią Michalewską, rodząca kobietę i moją babcię również wpędzono do świątyni. Ta kobieta zaczęła rodzić przed
Ta kobieta zaczęła rodzić przed ołtarzem, a bandyta w esesowskim mundurze podszedł do niej, wyrwał jej dziecko, rzucił o kościelną posadzkę i rozdeptał podkutym butem.
ołtarzem, a bandyta w esesmańskim mundurze podszedł do niej, wyrwał jej dziecko, rzucił o kościelną posadzkę i rozdeptał podkutym butem. Moja babcia, siedemdziesięcioletnia kobieta rzuciła się na niego z pięściami, on zdjął automat z ramienia i zastrzelił obie kobiety. Następnie wybrał z tłumu kilkunastoletnią dziewczynkę i kazał jej wyrzucić zwłoki tego dziecka z kościoła. Ona owinęła je w szaty liturgiczne, które były już rozrzucone po posadce i wynosząc je z kościoła, sama udzieliła mu chrztu, a następnie położyła je na śniegu.
Pana dziadkowie nie przeżyli wejście SS Galizien do Huty, udało się to jednak pana wujkowi.
Mój wujek, wraz z trzynastoma osobami, wszedł na wieżyczkę tego kościoła i nie widział tego co się działo wewnątrz, nie wiedział, że w tym czasie została zamordowana jego matka. Na wieżyczce widział jednak wszystko co się dzieje do około. Wśród zgromadzonych na wieży było malutkie dziecko, które cały czas płakało. Ludzie bali się, że bandyci je usłyszą i wejdą na górę. Jeden z obecnych szepnął więc do matki by uciszyła dziecko, bo w przeciwnym razie on je udusi. Matka odpowiedziała, że najpierw będzie musiała ją zabić. Doszło do głosowania, czy je zabić, czy też nie. Większość zdecydowała by zabić, ale nie było takiego zbrodniarza, który by to wykonał. Okazało się jednak, że wszyscy z wieżyczki przeżyli.
Nie udało się to jednak Kazimierzowi Wojciechowskiemu, którego mordercy rozpoznali w kościele, wywlekli na zewnątrz i strasznie torturowali. W końcu oblali go benzyną i podpalali. Spłonął jak
Ukraińscy nacjonaliści wywlekali z kościoła po kilkadziesiąt osób, wpychali do najbliższych stodół i chałup, blokowali drzwi, oblewali benzyną i podpalali.
żywa pochodnia. Ukraińscy nacjonaliści wywlekali z kościoła po kilkadziesiąt osób, wpychali do najbliższych stodół i chałup, blokowali drzwi, oblewali benzyną i podpalali. Taki proceder trwał cały dzień. W ciągu tego dnia spalono i wymordowano około tysiąc osób, uratował się zaś ponad sto. Niektórym udało się uciec drugim wyjściem ze stodół, inni pochowali się w specjalnie przygotowanych schronach. Udało się także uciec tej dziewczynie, która wyniosła noworodka zdeptanego z kościoła. Córka tej dziewczyny jeszcze żyje, mieszka w Elblągu, to właśnie od niej mam zapis wspomnień jej matka.
Kiedy pańska rodzina dowiedziała się o tej zbrodni?
Około godziny 17, ci co jeszcze żyli, usłyszeli dźwięk trąbki, po którym to bandyci zaczęli odchodzić z Huty Pieniackiej. Wtedy mój wujek, wraz z resztą ocalałych, zeszli z wieżyczki i zobaczyli straszne rzeczy. Nasz dom od Huty odgradzało pasmo górskie, tak że u nas nie było słychać wystrzałów, a wciągu dnia nie było widać pożarów. Na drugi dzień przyszedł do nas znajomy z informacją, że Hutę spalono i wymordowano wszystkich jej mieszkańców. Na wieść o tym moja mama zemdlała, a gdy oprzytomniała to natychmiast chciała tam pojechać. Była jednak wtedy straszna zima, a my nie mieliśmy konia. Można było tylko wybrać się tam na piechotę. Chciał pójść mój ojciec, ale bez niego nie można by było obronić domu. Ja też powiedziałem że chce iść, ale mi zabroniono. Bardzo kochałem dziadków, w szczególności babcię i nie mogłem w nocy spać. Nad ranem wstałem i zostawiłem kartkę na poduszce z informacją, że idę do Huty. Wziąłem ze sobą tylko granat, bo gdybym wziął ze sobą długą broń to byłoby mnie widać z daleka.
Zanim jednak wyszedłem z naszego podwórka to ukląkłem, pomodliłem się za to by zobaczyć dziadków, a jak wrócę do domu to rodziców. Gdy doszedłem do Huty, przed moimi oczami pojawił się straszliwy widok, którego nigdy nie zapomnę. Mimowolnie ugięły mi się kolana i łzy popłynę do oczu. Z tego miejsca zawsze widziałem dom moich dziadków, gospodarstwo, a teraz nie było tam
Od tego spaleniska wiał w kierunku lasu leciutki wiatr, poczułem dziwny zapach, po chwili zorientowałem się, że jest to zapach spalonego mięsa.
nic. Nie było domów, stodół ani innych zabudowań. W niebo sterczały tylko osmalone kominy. Od tego spaleniska wiał w kierunku lasu leciutki wiatr, poczułem dziwny zapach, po chwili zorientowałem się, że jest to zapach spalonego mięsa. Przypomniałem sobie, że ci bandyci palą żywych ludzi, na samą myśl o tym zrobiło mi się niedobrze. Przez chwilę zastanawiałem się czy wejść na polanę i zobaczyć co się stało z najbliższymi, ale rozsądek wziął górę. Słyszałem bowiem, że zgliszcza są często plądrowane przez uzbrojonych ludzi. Postanowiłem jak najszybciej wrócić do domu.
Czy nie czuł pan żądzy zemsty?
Wspólne zdjęcie weteranów UPA i 14 Dywizji oraz młodzieży z organizacji Płast przed pomnikiem UPA w Brzeżanach, źr. Wikipedia
W czasie powrotu targało mną straszne uczucie zemsty, pomyślałem, że podejdę pod ukraińską wieś i rzucę granat na jakieś podwórko. Zaraz zdałem sobie jednak sprawę, że nie będzie to miało najmniejszego sensu, zginą bowiem niewinni ludzie. Odszedłem więc od tego zamiaru. Gdy wróciłem do domu opowiedziałem rodzicom co widziałem. Tej nocy nie spaliśmy. Mama podjęła odważną decyzję i powiedziała, że jeżeli ociec dalej będzie upierał się by zostać, to ona weźmie dzieci i ucieknie. Ojciec skapitulował. Pamiętam, że mocno przeżył decyzję o opuszczeniu domu i wszystkiego co w swoim życiu osiągnął. Przez następnych kila dni przygotowywaliśmy się do wyjazdu.
Pewnej nocy, gdy znów byłem na warcie, zobaczyłem pojedynczą postać, która w śniegu i zawiei biegła w kierunku naszego domu. Wpadła do nas nasza znajoma, Ukrainka, i okropnym głosem zaczęła wołać: „uciekajcie, wydano na was wyrok, nie dożyjecie do niedzieli, uciekajcie choćby dziś, chrońcie swoje życie!”. Chcieliśmy żeby chwilę u nas została lecz ona powiedziała, że musi jak najszybciej wracać, bo jak się Oni dowiedzą, że nas ostrzegła, to ją zabiją. Na drugi dzień zamówiliśmy dwoje sań i ruszyliśmy. Kiedy za wzgórzem ginęła sylwetka naszego domu, zatrzymaliśmy się na chwilę, zmówiliśmy modlitwę. Pomyślałem sobie wtedy czy jeszcze kiedyś zobaczymy nasz dom. Historia odpowiedziała na to pytanie negatywnie. Domu już nigdy nie zobaczyliśmy.
Panu Sulimirowi i jego rodzinie udało się dotrzeć do Brodów, a następnie do Warszawy. Po trzech miesiącach przyszło mu walczyć w Powstaniu Warszawskim.
Rozmawiał Petar Petrović