Data publikacji:
2019-01-22
Strona główna > Artykuł
Caryca reportażu-wspomnienie o Irenie Linkiewicz
Polskie Radio
W styczniu 2019 roku odeszła Irena Linkiewicz, wybitna polska reportażystka z Radia Zachód.
Janina Jankowska i Irena Linkiewiczfot. z archiwum Janiny Jankowskiej
Z głosów osób, które bardzo dobrze ją znały, a także tych, na których życie wpłynęła wyłania się portret niezwykłej osoby: Ona była indywidualnością. Gwiazdą. Wielobarwna osobowość w reportażowej twórczości i życiu towarzyskim. Odważna w formułowaniu myśli po wielokrotnym, dokładnym „opukaniu” tematu. Irena to był bardzo dobry człowiek, ona nie mogła nie interweniować. Musiała bronić słabszego. Praca reporterska z Ireną była rozkoszą. Jej cudowne rozmowy z ludźmi, swoboda w nawiązywaniu kontaktów, a także w wyrażaniu samej siebie. Uwielbiała wkładać kij w mrowisko i dyskutować. Jej reportaże też są rozpoznawalne i bardzo wyraziste.
Na zawsze pozostanie w naszej pamięci.
Reportaże Ireny są tak dobre ze względu na jej osobowość, na to kim ona była – Irenę Linkiewicz wspomina Irena Piłatowska –Mądry, redaktor naczelna Studia Reportażu i Dokumentu. Na przykład te tony literatury, które ona pochłonęła. Ja pamiętam jak przyjeżdżała do nas do domu i rozmawiała z moim mężem. Irenę na przykład najbardziej zainteresowała entropia. Mój mąż bardzo ją lubił, zachwycała go ta jej ciekawość różnych dziedzin życia i nauki, a z nim mogła rzeczywiście to wszystko zgłębiać nieraz do białego świtu.
Jedyne co było takie zabawne u Ireny, to pamiętam, że gdy wyjeżdżała do Stanów, okazało się, że bardzo boi się latać. Na myśl, że ma wsiąść do samolotu to po prostu się trzęsła. Byłam zszokowana, bo Irena dla mnie zawsze była osobą niezwykle odważną. Przecież pokazywała świat i różnych ludzi w bardzo krzywym zwierciadle. To znaczy w tym krzywym zwierciadle odbijała się istota zdarzeń, ale niekoniecznie było to miłe dla bohaterów. Na pewno wymagało to właśnie odwagi. Na przykład zrobiła reportaż “Odrobina sarmatyzmu” gdzie obśmiała pomysł, że naczelnicy chcą sobie zrobić galerię portretów i wystawić w muzeum. Byłam ciekawa, czy ona ma jeszcze wstęp do tego miasta i Irena powiedziała mi, że tak, bo ją tam bardzo lubią. Lubili ją pewnie dlatego, że ona też lubiła ludzi i nie chciała ich krzywdzić. Ona chciała tylko pokazać, jakimi oni są. A używała do tego tylko pytań, na które oni musieli odpowiedzieć. A jej specyficzny sposób patrzenia na rzeczywistość polegał na tym, że umiała wyłapać paradoksy, umiała pokazać istotę pewnych spraw w groteskowy sposób. To jest najlepszy możliwy sposób pokazywania świata, kiedy słuchając jej reportaży, śmiejemy się, a potem się już tylko chce nam się płakać.
Jej twórczość zmieniła się w chwili gdy wystąpiła w obronie swojej sąsiadki ratując ją przed agresywnym mężem i otrzymała bardzo nieszczęśliwy cios w szczękę. Musiała mieć serię operacji. Potem to już nie była ta Irena Linkiewicz caryca reportażu, nie do zastąpienia przez nikogo. Już nigdy więcej nie powstały takie reportaże jak przedtem. Powstały inne dobre, ale już nie w tym stylu nie do podrobienia.
Irena to był bardzo dobry człowiek, ona nie mogła nie interweniować. Musiała bronić słabszego. No i tak to się niestety nieszczęśliwie skończyło.
Janina Jankowska reportażystka, założycielka Studia Reportażu i Dokumentu: Irenkę Linkiewicz chcę pokazać przez zdjęcia z dwóch wspólnych podróży zagranicznych. Pierwsza w lutym 1994 r na Ukrainę do Czarnobyla, gdzie we wsiach, których po katastrofie elektrowni atomowej nie ma na mapie, w tzw. zonie szukałyśmy dawnych ich mieszkańców powracających, wbrew zakazowi, do swoich domów. Jak żyją w zakażonym miejscu z dala od cywilizacji 8 lat po wybuchu ? Z tej podróży zrealizowałyśmy reportaż p.t. „Krajobraz po naświetleniu”, który w tym samym roku 1994 reprezentował polską radiofonię na konkursie PRIX ITALIA. Stąd nasza druga podróż do Torino. Nasz reportaż znalazł się na short liście (kilka najlepszych do ostatecznego wyboru), co dawało nam pewną satysfakcję, ale umiarkowaną.
(Proszę wybaczyć, że zdjęcia z obydwu podróży nie są wysokiej jakości, inne czasy, inna technika.)
Praca reporterska z Ireną była rozkoszą. Jej cudowne rozmowy z ludźmi, swoboda w nawiązywaniu kontaktów, a także swoboda w wyrażaniu samej siebie, tworzyły pasmo nieustannych przygód i radości z wykonywanego przez nas zawodu. Uwielbiałam Ireny poczucie humoru, zmysł obserwacji i dystans, także do siebie. Wyprawa na Ukrainę miała charakter multimedialny. Towarzyszył nam dziennikarz prasowy z Zielonej Góry, Mirek Kuleba, wóz mieliśmy z TVP, ponieważ jednocześnie nakręciłam dwa reportaże telewizyjne.
Na festiwal PRIX ITALIA jechaliśmy przez Austrię, Słowenię do Torino moim prywatnym samochodem z Jankiem Smykiem z Radia Białystok. Irena cieszyła się każdym nowo poznanym miejscem w czasie tej podróży. Festiwal w Torino to również był czas niezwykły, pełen ciekawych międzynarodowych spotkań i nawiązywania znajomości. Irenka czuła się jak ryba w wodzie.
Choć w ostatnich latach nie widywałyśmy się często, nie mogę pogodzić się z faktem, że Jej już nie ma. Przez ponad 10 lat prezentowałam studentom ten fenomen dziennikarstwa, jakim są reportaże Ireny Linkiewicz. Inne od innych, zabawne, gorzkie, ironiczne, ale z ciepłym stosunkiem do ludzi. Co je budowało? Osobowość autorki i jej autentyczna ciekawość, co kryje się pod zewnętrzną powierzchnią drugiego człowieka. Umiała to wydobyć.
Jan Smyk reportażysta z Radia Białystok: Wspominając Irenę niezmiernie trudno wybrać o czym mam napisać słów parę. W naszym radiowym świecie Ona była indywidualnością. Gwiazdą. Wielobarwna osobowość w reportażowej twórczości i życiu towarzyskim. Odważna w formułowaniu myśli po wielokrotnym, dokładnym „opukaniu” tematu. Z niechęcią rozmawiała o warsztacie. Lubiła czytać. Bardzo dużo czytała (ostatnio filozofów) i dlatego też w rozmowach, wywołana do tablicy, koncentrowała się na temacie i dramaturgii swoich reportaży a nie na techniczno – dźwiękowej ich stronie. Nie napiszę jednak o Jej twórczości. Podpisując się pod gotową audycją uważała, że w tym momencie rola autora jest skończona. Dalej głos ma słuchacz. A słuchacze wielokroć dali satysfakcję Autorce za skomponowane radiowe dzieła.
Wspomnienia o Irenie będą żyć w reportażowej rodzinie. Kilka dni temu w Warszawie, na jubileuszu Studia Reportażu i Dokumentu Polskiego Radia, razem z Krzysiem Wyrzykowskim opowiadaliśmy obecnym o Jej legendarnym tańcu z pewnym uniwersyteckim profesorem. W mej głowie wiele innych spotkań i rozmów, bo Ona, choć już ostrzelana i utytułowana radiowa reportażystka stosunkowo wcześnie, w mojej karierze radiowej, pozwoliła mi mówić do siebie per ty. Ona Caryca reportażu. A z tą Carycą to było tak.
W poszukiwaniu korzeni genealogicznych nazwiska po mężu, przyjechała Irena do nas, do Białegostoku. W dzień penetrowała różne mądre księgi a wieczorami prowadziliśmy jeszcze mądrzejsze radiowo towarzyskie dysputy. Przy którymś spotkaniu z ust Basi Ciruk – bywało u Basi, że słowa płynęły przed myślami – otóż z jej ust usłyszeliśmy: ty Irenka to Caryca reportażu. Wybuchnął śmiech, ale tytuł przylgnął. Pasował jak ulał, więc się przyjął.
Podczas choroby Irena wyindywidualizowała się z życia dziennikarskiego. Odzywaliśmy się do siebie w chwilach okolicznościowych, które stawały się coraz rzadsze. Dopiero praca nad Antologią Polskiego Reportażu Radiowego ożywiła nasze kontakty. Najpierw niedostępna, z czasem dość rozmowna jak na jej stan zdrowia. Zaskoczyła mnie zupełnie kiedy pod koniec lata 2018 sama zadzwoniła do mnie z pytaniem o postęp prac. Rozmawialiśmy tym razem dosyć długo o sprawach prywatnych. Opowiadała dużo o swoich rodzicach, o przyjeździe do Zielonej Góry. Zaproponowałem zdanie do biogramu: Kresowianka z udokumentowanym rodowodem szlacheckim. Jako mistrzyni groteski powiedziała : napisz to mi na papierze i przyślij. Posłałem i za kilka dni zadzwoniłem. Zaakceptowała pod warunkiem, że zmienię wybrane do prezentacji w Antologii reportaże. Zmieniłem ale pod warunkiem, że przyśle mi swoją fotkę. Tu już Caryca, na swój sposób, zbuntowała się. Po buncie przysłała kilka fotek do wyboru.
Irena była osobą, której miałem jako pierwszej wysłać egzemplarz autorski naszej Antologii Polskiego Reportażu Radiowego. Ze łzą w oku i bólem w sercu piszę: nie zdążyłem. A może nieprawda ? Irenka była szybsza. Uciekła nam. Wielka szkoda i żal po Tobie Caryco Polskiego Reportażu.
Krzysztof Wyrzykowski, reportażysta Studia Reportażu i Dokumentu:
Irena dla naszego środowiska jest osobą wyjątkową i jej reportaże są niezwykłe. Takiej metody twórczej jak ona nikt nie stosował. Są różne sposoby budowania reportażu. Irena miała metodę twórczą, która polegała na tym, że reporter był istotną postacią opowieści. Ona sama była bardzo ładna, obdarzona wdziękiem, błyskotliwa i inteligentna i była ważną postacią tych swoich reportaży. Ona miała dar takiego dość sprytnego podchodzenia swoich bohaterów. Była bardzo miła, sprawiała wrażenie, że ona właśnie chciała się dowiedzieć od rozmówcy jakieś istotnych rzeczy. Dopiero w pewnym momencie ktoś orientował się, że ona robi go, że tak powiem, w konia. Zaczynał mocno wiosłować do tyłu, ale już było za późno.
Przykładem na to jest reportaż “W aspekcie kompensacji” o spotkaniu naukowym, na którym dyskutowano na temat: w jaki sposób zagospodarować czas wolny osób bezrobotnych. Przykładem na to jest reportaż “W aspekcie kompensacji”. Opowiada o spotkaniu naukowym, na którym dyskutowano temat: w jaki sposób zagospodarować czas wolny osób bezrobotnych. No sam pomysł i temat po prostu dość absurdalny. Irena rozmawia z tymi naukowcami z pełną powagą, podpuszczając ich i ukazuje całą miałkość tego zamierzenia naukowego. A jeszcze konfrontuje to z głosami bezrobotnych, którzy stoją obok tej sali w której jest konferencja. Odsłania całą groteskowość tego przedsięwzięcia. Takich audycji o wymowie satyrycznej Irena zrobiła wiele i wszystkie były znakomite.
Natomiast audycją, którą sobie cenię najbardziej, to jest “Uwertura do życia”. Zamiast Ireny w roli reportera, który rozgrywa całą akcję jest jej alter ego, czyli młoda osoba. Licealistka, tuż przed maturą, która podejmuje się konfrontacji ze światem dorosłych. To jest audycja, która jest powiedziałbym, traktatem filozoficznym.
Anna Sekudewicz, reportażystka z Radia Katowice:
Ona była jedyna w swoim rodzaju. Wyróżniało ją niezwykłe poczucie humoru. Gdy była na seminarium to było oczywiste, że będzie grała pierwsze skrzypce, będzie widoczna. Uwielbiała wkładać kij w mrowisko i dyskutować. Jej reportaże też są rozpoznawalne i bardzo wyraziste.
Po pierwsze wybierała tematy, które wydawały się z pozoru poważne czy tragiczne, ale najczęściej ona pokazywała je ze strony satyrycznej. Po drugie, ona uczestniczyła w reportażu i tak jak mamy narrację w opowieści, to ona swoją osobowością prowadziła słuchacza przez historię, przez opowieść. Pamiętam te salwy śmiechu na Wigrach, ludzie płakali po prostu ze śmiechu słuchając reportaży. Bo ktoś już miał przygotowaną przemowę, a ona nagle potrafiła zadać jakieś absurdalne, groteskowe pytanie. Wytrącała go kompletnie z tego nurtu myślenia i odpowiadał jej nagle zupełnie inaczej niż zamierzał. Nie znalazła niestety kontynuatora na swoją miarę.
Mariusz Marks, reportażysta Radia Wrocław:
Krwawi mi serce od momentu, gdy dowiedziałem się o odejściu Ireny, ponieważ jest to wyjątkowo bliska mi osoba w świecie reportażystów, która tworzyła tę polską szkołę reportażu. Słuchałem jej reportaży jeszcze jako młody student i wydawało mi się, że to jest coś niedoścignionego, by mówić o rzeczach trudnych i skomplikowanych mądrze, ale i zabawnie. Dotykać sedna sprawy w taki sposób, żeby każde dziecko mogło to zrozumieć, a jednocześnie wzruszyć się.
To była reporterka radiowa, grecki filozof i artysta kabaretowy w jednym. Potrafiła wejść tam gdzie diabeł nie może. Z moim świętej pamięci prezesem potrafiła porozmawiać o tym, że trzeba stworzyć choćby mały dział reportażu w radiu Wrocław, że to jest ważne dla rozwoju, ponieważ coś po nas pozostanie trwałego. Przekonała go, że warto mnie tam zatrzymać i wspierać. Bo ja miałem też pokusy wyjazdu do Warszawy, pracy w innej redakcji, ale ona przekonywała, że warto może zostać we Wrocławiu. Była akuszerką w mojej karierze Poza tym dobrym samarytaninem, który zawsze podał rękę i powiedział: " Słuchaj, nie przejmuj się że teraz nie wyszło jak byś chciał. Już za chwilę będzie taki moment, że życie ci to wynagrodzi i spotkasz taką historię, którą opowiesz, tak jakbyś chciał."
Irena to niezapominajka Radiowa, jedyna o tak uśmiechniętej twarzy, o takim głębokim gołębim sercu i jednocześnie o wymowie filozofa greckiego. Potrafiła z prostej banalnej sprawy zrobić egzegezę. Nagle człowiek mówił :" Tak to jest pytanie. Ona ma rację, to nie tak powinno być. Powinno być zupełnie odwrotnie. Prawda jest gdzieś indziej".
Jolanta Krysowata, dawna reportażystka Radia Wrocław
Byłam bardzo młoda. Irenę znałam z reportaży. Czasy były przedinternetowe, więc wszystko, co ciekawe powstawało w Polsce, można było usłyszeć w Jedynce i w Trójce. Nigdzie indziej.
Trójki wtedy słuchali wszyscy. Był w niej jakiś powiew nie-komuny, którą karmiły właściwie wszystkie inne media.
Na początku lat 90-tych, gdy po studiach trafiłam do Radia Wrocław (wówczas Polskiego Radia Wrocław) i z moim pierwszym czymś, co mi się wydawało reportażem, pojechałam na warsztaty radiowców (dziś nie pamiętam gdzie), poznałam Irenę osobiście.
To był szok. Ci wszyscy autorzy z całej Polski, ze wszystkich rozgłośni, w jednym miejscu! Jankowska, Sekudewicz, Wyżykowski, Smyk, Kaczkowska, Sobala….. I jeszcze taka dziewczyna, wtedy oceniałam ją na 10 lat straszą od siebie (w rzeczywistości ponad 20), nieduża, drobna, ubrana w skrajnie niepasujące do siebie kolory (chyba ostra czerwień, młoda zieleń i niebieski jaskrawy). Bardzo wymachiwała rękoma, tłumacząc coś i wybuchała gwałtownym, jadowitym wręcz śmiechem.
- Kto to jest? – zapytałam kogoś szeptem, żeby się nie skompromitować.
- Irenki nie znasz?
I tak się to zaczęło. Nijak mi nie pasowała do reportaży, które znałam z Trójki. Owszem, do tych prześmiewczych, bezlitosnych, kpiących, jadowitych – tak. Ale do takich historii jak „Uwertura do życia”? Niemożliwe, żeby zrobiła je ta sama osoba.
Tego dnia, w celach warsztatowych (bo warsztaty były głownie dla młodych, których ci słynni mieli czegoś nauczyć) Irena puszczała swój stary reportaż, właśnie „Uwerturę..” Ktoś ją zapytał czy wie jak potoczyło się życie głównej bohaterki. Wrażliwej i silnej tropicielki winnych mordowania ptaków w gniazdach. Palenia nagich piskląt, często żywych, wraz z liśćmi w miejskim parku. Irena odpowiedziała wprost. „Nie żyje. Zginęła. Spotkałam jej matkę kiedyś na ulicy. Widziałam, że jest zmieniona, przygięta, w czerni. Zapytałam o to samo. Ona była świetną pływaczką. Studiowała. Na obozie dla niepełnosprawnych, na którym była wolontariuszką, zdarzył się wypadek. Przewróciła się łódka i ona rzuciła się na pomoc. Niepełnosprawni przeżyli, a ona utonęła. Od tej pory chcę zrobić reportaż o śmierci, ale nie umiem sama. Może z kimś?”- powiedziała Irena.
Warsztaty zawsze dzieliły się na część dzienną i (jakkolwiek to zabrzmi) nocną. Nocne reportażystów rozmowy potrafiły trwać do świtu i co tu dużo ukrywać, łączyły dysputę z imprezą. Irena nigdy nie wstawała na śniadanie. Tamtej nocy przypięłam się do niej, słusznie zakładając, że to dla mnie zaszczyt, że chce ze mną rozmawiać. Na koniec Irena powiedziała „Kreska, zrobisz ze mną reportaż o śmierci?”
Naiwnie potraktowałam to zdanie poważnie i pochwaliłam się Jankowi Smykowi. „Ona to proponuje każdemu od lat” – powiedział i zeszło ze mnie powietrze. Przez kilkanaście lat wyjazdów na warsztaty reportażu, słyszałam tę propozycję wiele razy. Za każdym razem składała ją komu innemu.
Taka była Irena. Szalona, nieznośna, zawadiacka, poważna, wrażliwa, utalentowana, oddana. Wszystko na raz.
Nie wiem czy w końcu zrobiła z kimś ten reportaż, zanim sama stała się jego główną bohaterką.
Wypowiedzi zebrały i opracowały:
Hanna Bogoryja-Zakrzewska
Magdalena Skawińska
Na stronie torbareportera.pl znajduje się więcej informacji o Irenie Linkiewicz i jej reportażach.