Strona główna > Artykuł

„Odkrywanie Błyskawicy” - Hanna Bogoryja - Zakrzewska

Polskie Radio

Środa, 2 października 2013, godz.21.14, Program1. Marta Gołębiewska, córka Jana Gieorgicy - ostatniego komendanta powstańczej radiostacji „Błyskawica” znalazła nieznane dotąd zapiski Taty .

fot. fot:z archiwum rodzinnego

Te notatki ujawniają nowe fakty o Błyskawicy, niektóre wskazują, jak dużo informacji było dotąd fałszywych. W tej chwili Marta Gołębiewska pieczołowicie opracowuje znalezione zapiski, a w przyszłości zamierza je upublicznić.

W reportażu wykorzystano między innymi fragment archiwlanych nagrań Joanny Sucheckiej "Radiostacja Błyskawica - materiały" z 1970 roku.

Poniżej zamieszczamy relację opracowaną przez Martę Gołębiewską z ostatniego dnia "Błyskawicy"

FINIS
Jan Gieorgica, „Grzegorzewicz”,  komendant – o zakończeniu pracy radiostacji „Błyskawica”
Radiostacja Armii Krajowej „Błyskawica” zakończyła swą służbę.
Pracowała od 8 sierpnia 44 r., obsługując dwa niezależne od siebie programy: program Biura Informacji i Propagandy Armii Krajowej (BIP) i program Polskiego Radia.
W ciągu swej pracy była zaciekle zwalczana przez nieprzyjaciela, wskutek czego musiała kilkakrotnie zmieniać miejsce swego nadawania.
Nie obyło się bez ofiar: mój zastępca, Stefan Chojnacki, poległ. Cześć jego pamięci. /Ps. „Kłos”, 1 sierpnia 1944 zdążył dostarczyć radiostację – skonstruowaną  przez  Zębika-   z ul. Huculskiej z Mokotowa na  róg Chmielnej i Wielkiej, ciężko ranny – postrzelony na rogu Marszałkowskiej i Sienkiewicza w pierwszej godzinie Powstania, zmarł w szpitalu powstańczym na Chmielnej /
Swoją trudną służbę „Błyskawica” mogła pełnić jedynie dzięki odwadze i  wytrwałej ofiarności całej załogi, która do końca wypełniała swe żołnierskie i obywatelskie obowiązki.
Wieczorem 2 października przysłano mi i Paśnickiemu nominacje i odznaczenia
„Nikt z nas z Ojczyzną umów nie zawierał
Z nikim jej Pacta nie łączą Conventa
Jak mu żyć przyszło, tak będzie umierał,
Że go dostrzeże w tłumie, ze spamięta”
/początek wiersza nieznanego mi autora/
Nie jestem przeciwny wyróżnianiu tych, którzy na to zasłużyli. Wszelako osobiście odczuwałem wszelkie wyróżnianie mnie jako wielką niestosowność, zdając sobie sprawę z tego, jak wielu zostało nie zauważonych, którzy na wyróżnienia zasługiwali bardziej niż ja.
A cóż powiedzieć o tych tysiącach poległych, których pamięć czcimy jako „Żołnierzy Nieznanych”?
Rozpiętość między ofiarą życia, złożoną przez innych, a własnym spełnieniem obowiązku, utrudniała mi przyjmowanie jakichkolwiek wyróżnień. Toteż nigdy o nie nie zabiegałem.
Walka stawiała przed nami wymagania skrajnie trudne, a jednym z najtrudniejszych, było wyrzeczenie się wszelkich osobistych ambicji, aż do zatracenia się w powszechnym, anonimowym wyścigu ofiarności.
A przecież i tak spotkał mnie ten zaszczyt niezmierny, że byłem żołnierzem Armii Krajowej.
***
Cała załoga była   zwolniona 3-go rano i w dn. 3 i 4 osobiście obsługiwałem stację.
4 października, o 19.15, ostatnia audycja.  Apel Rady Jedności Narodowej,  „Do Ludów  Świata” wygłosił Edmund Rudnicki, w zastępstwie Z. Zaremby  Zabrałem głos jako ostatni, informując słuchaczy o warunkach pracy stacji i zakończeniu pracy.
Nadaliśmy  Hymn Państwowy  i Warszawiankę, która była naszym hasłem wywoławczym.
Nie miałem odwagi wyłączyć stacji.
W półmroku rozjaśnianym blaskiem żarzących się lamp staliśmy nad „Błyskawicą” milczącym półkolem.
Rudnicki, kładąc mi rękę na barkach, - powiedział swym ciepłym głosem: powtarzajcie za mną:
„Stoczyłem dobrą walkę. Bieg ukończyłem. Wiary dochowałem”.
Te słowa św. Pawła były naszym dziękczynieniem za łaskę wytrwania do końca.
Było nas wówczas czterech: Edmund Rudnicki „Konopka”, Zenon Skierski, Adam Truszkowski „Tomicki” i Jan Gieorgica „Grzegorzewicz”.
Nie mógł być z nami Edmund Osmańczyk  „Jan Gor” – mogiła jego synka znajdowała się na dziedzińcu Biblioteki – a więc w zasięgu wzroku.
Nieobecny był również  - niedysponowany – Stanisław Zadrożny „Pawlicz”
Wyjąłem z aparatury serce  „Błyskawicy” – kwarc (jest w mym posiadaniu do dziś)   i wyłączyłem ostatecznie stację.
Przeszliśmy do sąsiedniego pomieszczenia – naszego studia, gdzie szykowała się składkowa „stypa”.
Po raz pierwszy od 63 dni jedliśmy ziemniaki i pomidory, była też prawdziwa herbata. Znalazł się też jakiś alkohol. Tu małe wyjaśnienie: jakkolwiek może to wydawać się nie do wiary – muszę wyznać – że w czasie Powstania – mimo licznych okazji – nie wypiłem ani kropli alkoholu, choć nie byłem zupełnym abstynentem. I nie tylko ja, ale również nikt ze ścisłej załogi „Błyskawicy” w tym czasie – nie pił. A przecież ucieczka w stan upojenia – przed koszmarną rzeczywistością – mogła  dawać chwilową ulgę. Toteż nie potępiam tych, którzy w sytuacjach skrajnych – sięgali po butelkę.
Niechęć do alkoholu wynikała nie tylko z moich harcerskich jeszcze nawyków ale i z obawy, że w stanie alkoholowego zamroczenia mógłbym na służbie popełnić błąd o nieobliczalnych konsekwencjach. Byłem świadom wielkości przeżywanych dni, wskutek czego opanowało mnie namiętne pragnienie widzenia i przezywania tego wartkiego potoku historycznych wydarzeń z niezmąconą jasnością.-
Po „stypie” – już w naszym ścisłym gronie – expose Rudnickiego, w którym wyłożył swój pogląd na sytuację polityczna Kraju po upadku powstania
Oraz na prawdopodobny dalszy  rozwój wypadków. Podtrzymywał nastroje i krzepił serca. Zawsze znakomity, tego wieczoru, p. Edmund był wielki.
Omówiliśmy naszą dalszą współpracę po opuszczeniu Warszawy.. Ustaliliśmy hasła, miejsca i terminy spotkań w różnych wariantach. Rozstaliśmy się przed północą.
Jednak z wyroków Nieba – drogi nasze już nigdy się nie spotkały i każdy z nas działał później na innym odcinku.
***
Noc z 4 na 5 października miałem pracowitą.  Musiałem zniszczyć „Błyskawicę”  aby nie dostała się w ręce niemieckie. Patrole niemieckie już 4 października patrolowały zgliszcza, przynaglając mieszkańców do opuszczania swych siedzib.
Dzień wcześniej poinformowałem Rudnickiego o zamiarze zniszczenia stacji, również on nie widział wówczas innego rozwiązania.. Potajemne wyniesienie stacji z Warszawy było nierealne ze względu na jej ciężar i gabaryt, oraz brak jakiejkolwiek fizycznej pomocy.
Byłem sam, gdyż załogę zwolniłem już rankiem 3 października.
Kontakt ze swoimi władzami w BIP-ie oraz prawo do takich kontaktów utraciłem z chwilą własnowolnej decyzji o dalszej pracy „Błyskawicy”  po ogłoszeniu kapitulacji w dn. 2 października, wbrew warunkom kapitulacji,  
podpisanych przez stronę polską.
O motywach, które mnie skłoniły do kontynuacji pracy stacji wspominałem już wyżej. Cały ciężar odpowiedzialności za niesubordynację ponoszę jedynie i wyłącznie ja sam. Ponosiłem również ryzyko represji ze strony niemców w wypadku jej ujawnienia.
Czas naglił. Przystąpiłem do zniszczenia stacji już bez sentymentów  .
Uderzeniami młotka  potłukłem lampy i zmiażdżyłem na „placek” całą stację, potem wśród ciemności zakopałem ją w rumowisku barykady przed Biblioteką.. Przyrządy pomiarowe, narzędzia i części zapasowe stacji umieściłem w osobnej skrzynce i zakopałem na dziedzińcu Biblioteki. Zerwałem antenę.
Sporo czasu zajęła mi selekcja materiałów opisowych, rysunków, schematów i protokołów a prac technicznych stacji, oraz raportów poszczególnych  członków załogi ze swej działalności.
O konieczności złożenia takich raportów – członkowie załogi byli uprzedzeni parę dni wcześniej.
W wyniku tej selekcji powstały dwa pakiety:
I – o wadze  2 kg, zawierał: dziennik radiostacji, który prowadziłem od 1 sierpnia, był to brulion gruby szkolny w kratkę, w którym prowadziłem uwagi o codziennej pracy stacji, na które składały się: Programy – BIP, czy PR, data, czas trwania poszczególnych audycji z możliwie dużą dokładnością, oraz uwagi czysto techniczne. Notowane były również przerwy powodowane nalotami.. Na końcu informacja – kto pełnił dyżur – obsługiwał stację.
Starałem się również zachować kopie lub odpisy tych audycji, które miały szczególny walor publicystyczny lub dokumentacyjny.
Zachowałem schemat główny oraz  wszystkie rysunki i uwagi dotyczące zmian jakie wprowadzano w toku działania stacji.
Ze szczególną uwagą notowałem wszelkie głosy  i uwagi dotyczące słyszalności i jakości pracy za granicą
Depozyty te oddałem na przechowanie dyr. Lwu Bykowskiemu rano 5.X.44.
W dniu tym opuściłem Bibljotekę, zacierając wszelkie ślady pobytu i pracy stacji. Obawiałem się, że w wypadku  ustalenia przez Niemców miejsca pracy stacji w Bibljotece, odium mogło przenieść się na księgozbiór
Po 63 dniach wolności, których zapomnieć nie można,  wchodziłem znów w mroki niewoli.
***
Z obozu w Pruszkowie, „Grzegorzewicz” został   wywieziony do obozu pracy przymusowej w Essen, gdzie pracował w kopalni węgla  Kruppa, a następnie  przy rozbrajaniu bomb zegarowych; zbiegł, wraz z towarzyszem z „Błyskawicy”, Olgierdem Straszyńskim 21 grudnia 44; 28 grudnia dotarli obaj do rodziny w Częstochowie.
***
Mglistym rankiem 5 października wyszedłem na opuszczoną barykadę przed Biblioteką.
Z czeluści wypalonych domów, z zakamarków ruin, z piwnicznych lochów, wypełzały ludzkie mary. Wielu rannych, o kulach, obandażowani, niektórzy na noszach, dźwigani przez niewiele od  niesionych  silniejszych.
Te ludzkie cienie kierowały się do punktu zbornego obok Politechniki. Poszedłem za innymi – dźwigając czyjś tobołek.
Exodus warszawski nasilił się dopiero wtedy, gdy oddziały Armii Krajowej po złożeniu broni, zaczęły w zwartych szykach opuszczać miasto.
Nie mogło już teraz być żadnych złudzeń i żadnej nadziei na ocalenie.
Opuszczeni, zawiedzeni, wygłodzeni i utrudzeni ponad wszelką miarę a nade wszystko znów pozbawieni skarbu wolności, dla którego ponieśli tyle ofiar  w ciągu ubiegłych 5 lat i ostatnich 63 dni, opuszczali warszawianie  swe ukochane miasto z goryczą w sercu ale i z gorącą wiarą, że tu przecież wrócą.
W wąwozie wypalonych domów ulicy Śniadeckich, zbierał się tłum uchodźców. Z okolicznych ulic napływały wynędzniałe postacie ludzkie, obarczone tobołkami i resztkami dobytku, który można było udźwignąć.
Z otorbionych ludzkich postaci narastał nabrzmiały wszelką tragedią, obolały, potworny wąż warszawskiej diaspory.
Na usypisku zburzonej barykady stał samotnie  legendarny carski więzień Szlisselburga – Kazimierz Pużak  .Jeden ze Sprawiedliwych. Niby biblijny prorok, ogarniał ołowianym wzrokiem niedolę gromadzących się w ciszy tłumów.
Gdy się doń zbliżyłem – Pużak – jak gdyby Niebo biorąc na świadka – wykonał niepowtarzalny gest, w którym było wszystko: zawierała się w nim suma doświadczeń minionych dni i cała niedola uchodźców, których pozbawiono wszystkiego, nawet prawa do śmierci we własnym mieście.
Był możliwy do wykonania wtedy taki gest – raz jeden tylko i przez jednego człowieka i Pużak go uczynił.
Wiem, że o tym geście można napisać traktat a i zakląć go również w kształt.
***
Wróciłem na Koszykową i wszedłem raz jeszcze na opuszczoną barykadę, gdzie nocą pogrzebałem zmiażdżoną „Błyskawicę” – aby zatrzeć ślady jej pracy i aby odium okupanta nie przeniosło się na ocalały względnie dobrze księgozbiór.
Przez Mokotowską biegła do mnie lekko jak gazela, na tych swoich strzelistych nogach – Zośka Kierszys  Coś miała w ręku.
Rudy dziewczęcy łeb płynął nad rozbitym brukiem jak słoneczna kula ; przystanęła zdyszana przed barykadą. Spod czupryny jarzyły się ufne oczy dziecka-poety.
- Znów mam psa! – przybłęda, nazwałam go „Akacja”, zabierzemy zwierzaka, wkrótce wyruszamy. Wyjdziesz z nami?
Zaprzeczyłem głową. Chciałem wyjść z miasta samotnie . Tylko raz w życiu tak się wychodzi.
Musnęła mnie wargami w policzek i odpłynęła. W ręku pozostał mi nabazgrany przez nią na karteluszku wiersz „Kapitulacja”, którego „Błyskawica” nadać już nie mogła, a którego dziwne i smutne piękno towarzyszyło mi długo.
Dzień obłocony, namokły deszczem.
Czyjeś łzy. Czyjeś splecione dłonie.
Ktoś nie rozumie, nie wierzy jeszcze,
Że taki koniec.
Grób zapomniany w środku podwórza,
Wiatr targa mokrych chorągwi szmaty.
Wokół zbitego z dwóch kijów krzyża,
Powiędłe kwiaty.
***
Po tak zwanym „wyzwoleniu – nazajutrz – przeszedłem to Miasto wzdłuż i wszerz, było to rumowisko; mówiono „miasto umarłe”.
O, nie! To miasto żyło i żyć będzie zawsze, dokąd żyć będą Polacy.
Zwiedziłem święte miejsca walk – i uniknąwszy pułapek min, wyszedłem – wyszedłem, by powrócić.
Chodząc po gruzach razy setki stąpałem ostrożnie – jak w świątyni, gdyż wiedziałem już na pewno, że nie masz wśród gruzów kamienia „na którym krew i łza nie świecą”.
***
/Ostatnia notatka Jana Gieorgicy – „Grzegorzewicza”, z datą 1 sierpnia 1985 , zmarł 25.01.1986/
Naród nasz silniej kocha niż nienawidzi i dlatego to mogła  powstać u nas „Solidarność”. Z kolei Polacy bardziej  kochają wolność niż własny kraj.-
I dlatego – Naród ten -  jako jedyny na świecie – ogłosił hasło:
„Za wolność  Naszą i Waszą” –
Walczył pod nim – i nadal walczy. –

- W 41 rocznicę
Powstania Warszawskiego.